Tradycje nam bliskie

Wigilia była uważana za dzień, który miał wpływ na nadchodzący rok. Niemal wszystko, co się w nim zdarzyło miało mieć skutki w przyszłości... Dlatego nie wolno było się kłócić, dzieci musiały być grzeczne, nie pożyczano niczego „żeby z domu nie ubywało". Już od samego rana domy odwiedzali sąsiedzi gospodarze składając życzenia by nadchodzący rok był pomyślny. Oprócz dorosłych chodziły także dzieci, które za życzenia dostawały specjalnie na ten dzień wypiekane bułeczki, szczodroki. Składające życzenia dzieci nazywano tak samo - szczodraki.
Niekiedy uważano, że przyjście pierwszej kobiety jest złą wróżbą, że w domu „nie będzie się wiodło”, będą choroby, a nawet śmierć. Wierzenie to rozpowszechnione w wielu wsiach, choć nie wszędzie W innych wioskach mawiano, że jeśli przyjdzie pierwsza kobieta, będzie w gospodarstwie cieliczka, jeśli mężczyzna - byczek. Ponieważ cieliczki były chętniej widziane, to i odwiedziny pierwszej kobiety były uważane za korzystniejsze. W wielu wsiach gospodarze widząc idącą do ich domu kobietę „wyganiali” ją, czemu często towarzyszyły nawet wyzwiska. Bano się, bowiem, że kobieta może być czarownicą.
Tego dnia należało przeprosić się ze wszystkimi, by nie żywić do nikogo urazy. Godzili się ze sobą ludzie, którzy nawet miesiącami się do siebie nie odzywali. Prowokując przyszłość, każdy starał się wykonać jakąś pracę by zapewnić sobie pomyślność w nadchodzącym roku. Gospodarze „przejeżdżali” konie, żeby mieć szczęście do furmanienia. Szli też do lasu by cokolwiek z niego zabrać, żeby mieć szczęście przez cały rok. Furmani zawodowi przywiązywali do tego duże znaczenie: „żeby nie wiem, jaka pogoda była to w wigilię jechali do lasu, brali drzewo i jechali do miasta, żeby ruch był przez cały rok”. Z rana brano cebulę i dzielono na 12 łupin odpowiadających każdemu miesiącowi i sypano do nich sól. W której łupinie była wilgotna, ten miesiąc miał być mokry.
Nim rozpoczęto wieczerzę należało odpowiednio przygotować izbę. Na podłodze rozścielano słomę: „żeby było jak w stajence betlejemskiej”. Na niej spano tej nocy. Wnoszono też snop żytni, który stawiano w kącie izby „żeby był razem ze wszystkimi przy wieczerzy”. Snop ten nazywano „dziadem”, a niekiedy „Szczepanem”. Był to symbol zmarłych, których dusze miały przebywać w słomie. W Brzozowskiem nawet przebierano go w męskie ubrania i jeśli była nieparzysta ilość uczestników wieczerzy stawiano go przy stole.
Choinki zaczęły upowszechniać się dopiero w latach 20. ubiegłego wieku. Początkowo pojawiły się w zamożniejszych domach. Modę na nie mieli wprowadzić wyjeżdżający „na roboty” do Niemiec, którzy przywozili stamtąd ozdoby. Do czasu upowszechnienia się choinek zawieszano u tragarza „wichy” - wierzchołki jodełek lub świerków. „Wiechy” przybierano ciastkami w kształcie zwierząt i gwiazdek, jabłkami, kwiatami i wstążkami papieru, kolorowymi szklanymi bańkami oraz świeczkami. Wisiały do Nowego Roku albo do Trzech Króli. Potem zatykano je przed domami w śniegu, zostawiając kilka ciastek „dla ptaków”. W czasie wieczerzy gospodarz poruszał „wichą” żeby był urodzaj. Na podłodze rozścielano słomę, na której domownicy spali tej nocy. Jest to ślad dawnych praktyk zaduszkowych, kiedy przygotowywano posłania dla dusz, które jak wierzono, odwiedzały w ten wieczór domy.
Wigilijną wieczerzę zwaną „obiadem” lub „pośnikiem” spożywano dawniej na ławie a dopiero później (po I wojnie światowej) na stole. Wysypywano nań najpierw owies i jęczmień, kładziono też czosnek i kolorowy opłatek. Następnie przykrywano wszystko sianem. W św. Szczepana ziarno dawano kurom, a siano bydłu. Nogi ławy czy stołu obwiązywano słomianym powrósłem, którym potem gospodarz wiązał drzewa owocowe. Pod koniec XIX wieku zaczęto siano przykrywać lnianymi płachtami, które też obwiązywano powrósłami.
Wieczerzę rozpoczynano z chwilą ukazania się pierwszej gwiazdy na niebie. Zgromadzeni odmawiali modlitwę za zmarłych, a następnie dzielono się opłatkiem składając sobie życzenia. Życzenia zawsze rozpoczynał gospodarz, a następnie w skupieniu spożywano potrawy. Jedzono w milczeniu stojąc wokół stołu, przy którym zostawiano jedno miejsce wolne „dla gościa”. W wielu wsiach zachowała się pamięć o tym, że wolne miejsce zostawiano dla zmarłych, którzy tego wieczoru odwiedzali rodzinne domy.
Miskę ustawiano w dołku wymoszczonym w sianie, w który wkładano opłatek. Jeśli przykleił się do dna miski zapowiadało to urodzaj rośliny, z której potrawa była przyrządzona. Potraw powinno być 12, bo „tylu było apostołów”. Jednak nie w każdym domu było z czego ich tyle ugotować. Ograniczano się, więc do dziewięciu, a niekiedy do siedmiu. Zwykle jako pierwszy podawano barszcz biały. Następnie inne potrawy: „kogutki” - podłużne kluski z makiem, grzyby, ziemniaki, pęcak z grzybami, groch, fasolę „piechotę”, ucierany mak z mlekiem na słodko, do którego dodawano „pacynę”, czyli cienko gniecione ciasto pieczone na blasze i potem kruszone. Inne potrawy to: „pampuchy” z ciasta drożdżowego smażone na oleju, pierogi ze śliwkami, pierogi z kapustą, „pamuła” - kompot z suszek lub kawa podawane na zakończenie. Należało zjeść po trosze każdej potrawy.
W niektórych domach praktykowano jeszcze po I wojnie lub nawet w latach 50. ubiegłego wieku zwyczaje, które dawniej były powszechnie znane. W Futomie, gdy jedzono groch wołano „wilku, wilku, chodź do grochu”. Łyżkę gotowanego grochu kładziono też na progu lub przy oknie jako kolędę dla wilka mówiąc: „wilku, wilku, chodź do grochu a jak nie przyjdziesz nie przychodź tego roku”. Po wieczerzy pastuch lub gospodyni wiązali powrósłem łyżki, żeby krowy nie rozchodziły się przy pasieniu. Gospodarz wyciągał ze snopa źdźbła słomy i rzucał je za tragarz. Ile ich się zaczepiło, tyle kop miał zebrać z pola.
Dziewczęta wróżyły czy w najbliższym roku wyjdą za mąż. Np. dzieliły cebulę na tyle łupin ile ich było w domu. Do łupin sypały sól, której sól zamokła, ta miała się wydać. Była to, więc wróżba podobna do przepowiedni pogody. Małżeństwo wróżyły też z parzystej lub nieparzystej ilości „dranek” w płocie. Wychodziły też przed chałupy i trzaskały dwiema łyżkami uderzając je o siebie. Nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies, z tej przyjdzie przyszły mąż. Po wieczerzy czerpano wodę ze studni lub potoków, wrzucano do niej monety i obmywano twarze. Miało to zapewnić zdrową cerę a dziewczętom urodę. Chodzono także do potoków lub stawów i kąpano się by zapewnić sobie zdrowie.
Opowiadano, że w Wigilię zwierzęta, które były w stajence betlejemskiej, potrafią ze sobą rozmawiać ludzkimi głosami. Uważano jednak, że kto podsłucha zwierzęta, może umrzeć. Opowiadano o gospodarzu, który ukrył się w stajni i usłyszał jak woły rozmawiały o tym, że będą wiozły gospodarza na cmentarz. Wkrótce potem gospodarz zmarł.
Po skończonej wieczerzy odwiedzano się wzajemnie. W tym czasie starsi chłopcy „parobcy” robili „despety”. Wynosili na dachy domów czy stodół wozy, pługi, brony, smarowali szyby w oknach błotem. Czasem domownicy budzili się następnego dnia dopiero w południe. Przed północą wyruszano na pasterkę Z niektórych miejscowości trzeba było przejść do kościoła 5-6 km. Łączono się wówczas w grupy przyświecając sobie latarniami na świece.
Źródło:www.tradycjepodkarpacia.pl