W Karczmie Jadło Karpackie w Sanoku – obiekt na Szlaku Kulinarnym Podkarpackie Smaki - serwują wyśmienite jadło regionalne, kuchni łemkowskiej, bojkowskiej i ukraińskiej. Właścicielka, uśmiechnięta i energiczna Pani Teresa, pieczołowicie zebrała i zarchiwizowała stare przepisy, na podstawie których gotują i pieką, tworząc unikalne - poparte niebywałą dbałością o wierne odtworzenie receptur - perły sztuki kulinarnej.
Wchodząc do Karczmy, jednocześnie „zanurzamy” się w stosowny klimat: ściany pełne są zapomnianych już sprzętów oraz przedmiotów gospodarstwa domowego. Oczekując na zamówione dania, które sporządzane są „na bieżąco” (co przy częstym, 100% obłożeniu stolików, czas ten wydłuża się nawet do 1 godz. – ale zapewniam, że WARTO czekać), można podziwiać i przenieść się – uruchamiając wehikuł wyobraźni - w przeszłość. A jeden z najstarszych eksponatów – strój ludowy – ma ponad 300 lat…. Moje smakowanie regionu rozpoczęłam od miseczki bobu ze skwarkami. Pierwsza potrawa i od razu peany niekłamanego zachwytu nad smakiem; mięciutki bób rozkosznie doprawiony chrupiącymi skwareczkami. Świetnie pobudził moje kubki smakowe w niecierpliwym oczekiwaniu na kolejne rarytasy…. Wjechały apetycznie wyglądające buraczki; kruchutkie, akuratnie doprawione chrzanem, mogły w zupełności spełniać rolę przystawki. Dołączyła do nich wątróbka cielęca na winie, z dużą ilością cebulki, figlarnie jabłkiem udekorowana. Jej delikatna miękkość skomponowana została z zamierzoną twardością owocu, a wino nadało wyborny, niespotkany przeze mnie nigdzie indziej, smak. Następne były stolniki – gołąbki bogate farszem z tartych ziemniaków, opiekane w piekarniku, i podane z cebulką – wywołały upojny błogostan duszy i ciała. Masa ziemniaczana idealnie gładziutka, jak w najlepszym torcie. A jaki smak... Gołąbki potężne, w ogóle każde danie jest tutaj duże. I podane bardzo gorące. Kropką nad „i” gołąbków była idealnie przyrumieniona cebulka. Fuczki – to smażone „racuchy” z ciasta naleśnikowego, wymieszanego z kapustą kiszoną, podawane ze śmietaną. Pikantnie doprawione, cudownie w buzi chrupały. Przepijałam zupą cebulową, według menu: w kontakcie z alkoholem, który był wyczuwalny i „pracował” wydatnie na jej wykwintny smak. Tak bogatej cebulą cebulowej jeszcze nie spotkałam! Kolejna potrawa, fasola „Jaś” – po żydowsku, z dużą ilością czosnku i pietruszki, mogłaby – jak dla mnie – mieć tych dodatków nawet więcej. I tak było, ale na usilne prośby gości ich ilość została zredukowana, wiec bez obaw o ostrość można się nią zajadać, bo to pyszne danie. Na tym chciałam zakończyć tę smakowitą ucztę Lukullusa, ale Pani Teresa nie wypuściła mnie bez podania sztandarowych dań Karczmy: czanachy i hreczanyków. Pierwsze danie, wywodzące się z Huculszczyzny, to zupa z kilku rodzajów fasoli. Bardzo sycąca; ponieważ jest z dodatkiem mięsa wieprzowego, z pajdą chleba (który też jest specjalnie dobrany, od lokalnego piekarza), wystarczy spokojnie do „najedzenia się”. Natomiast hreczanyky (pisownia ukraińska), to sznycle z mielonego mięsa wieprzowego i kaszy gryczanej. Nie mają nic wspólnego z tradycyjnym, znanym z kuchni rodzimej, mielonym. Sama kasza wymaga specjalnego przygotowania; nie jest rozgotowana, ma chrupać pod zębami. Chociaż byłam „pełna”, połknęłam hreczanyka w całości, tak mi smakował. Nic dziwnego, bo to dopieszczone – przez szefa kuchni, Pana Marcina – jego jedno z popisowych dań. Musicie koniecznie! spróbować. Wszystkie potrawy wybitne, ale gdybym miała wybrać to NAJ, to absolutnym No 1 byłyby hreczanyky i fuczki. Wrócę tu na pewno, żeby spróbować kolejnych dań.
A na koniec rewelacja dla kawoszy, nie będących kierowcami: zamiast małej czarnej, zamówcie sobie CZARCIE KOPYTO.
Anna Drajewicz